wtorek, 9 lutego 2016

Bosko!

Popołudniowe słońce zakryły granatowe chmury z premedytacją przetaczające się po niebie. Jedziemy samochodem z Makululu. Dzisiaj udało nam się złapać podwózkę więc rowery odpoczywają. Wczoraj porządnie zmokłyśmy w czasie pedałowania do szkoły. Ksiądz Michał mówi, że na Jana Bosko nigdy nie pada. Zobaczymy... To już jutro.


31. stycznia przypada wspomnienie Jana Bosko, świętego wychowawcy młodzieży, założyciela salezjanów
.

PRZYGOTOWANIA

Duchowym przygotowaniem do obchodów wspomnienia św. Jana Bosko była nowenna. Codziennie o godzinie 17 odbywały się Msze św. zarówno w parafii St. Mary's jak i w Jana Bosko. Sporo osób uczestniczyło. Przychodziły dzieci, młodzież i dorośli.


Podczas popołudniowych oratoriów od dłuższego czasu trwały próby tańców i skeczów.

Z Sylwią w ostatniej chwili dostałyśmy zadanie wykonania kart na posiłki i identyfikatorów dla uczestników spotkania. Szacowano, że będzie około 400 osób. Miałyśmy niewiele czasu na przygotowanie bilecików dla tak dużej zgrai. Rzeczywiście przyszło czterysta osób. 406 dokładnie!


PIĄTEK
Od godziny 14.00 do 23.00 trwała rejestracja uczestników. Przy akompaniamencie głośnej łupanki (przepraszam wszystk
ich miłośników zambijskiej muzyki) rozpoczęliśmy obchody wspomnienia naszego wielkiego świętego.
Rejestracja

SOBOTA

„Na Jana Bosko nigdy nie pada” - akurat w tym roku lało jakby pora deszczowa była. (no bo jest) Deszcz nie popsuł jednak humorów młodych ludzi zgromadzonych w Kabwe. Po przetańczonej nocy, o godzinie 9.00 kościół wypełnił się po brzegi. Podczas trzygodzinnej Mszy św. porządkowi co chwila budzili jakąś zaspaną osóbkę. Tuż po nabożeństwie towarzystwo rozbudziło się na dobre, gdyż odbył się konkurs wiedzy o św. Janie Bosko. Szczerze mówiąc na wiele pytań sama nie znałam odpowiedzi. Dowiedziałam się jak wabił się pies, który chronił świętego w chwilach zagrożenia, jak nazywał się ksiądz, który udzielił chrztu Jankowi oraz jaki przydomek miał Bosko.

Po konkursie: tańce, posiłki, konferencje, tańce, posiłki, zawody, tańce...


Wydawanie posiłku

NIEDZIELA
„Oni to mają zdrowie!” - to były pierwsze słowa jakie wypowiedziałam po przebudzeniu się rano. Niemal całą noc słychać było głośną muzykę i rozmowy dochodzące z oratorium (tuż pod oknem). O godzinie 9.30 w Makululu odbyła się uroczysta, odpustowa Msza św. pod przewodnictwem biskupa Kabwe. Młodzież uczestnicząca w obchodach wspomnienia Jana Bosko miała zaplanowaną na godz. 8.00 pielgrzymkę z centrum młodzieżowego (=naszego domu) do kościoła w Makululu (około 6 km). Tłum młodych ludzi ubranych odświętnie: mężczyźni w prawie białe koszule, kobiety w chitengi z wizerunkami świętych, podążał w kierunku katolickiego kościoła w najbiedniejszej dzielnicy miasta. Sylwia i ja po zjedzeniu niedzielnej jajecznicy i wypiciu kawy z ekspresu, co jest naszym świątecznym zwyczajem (nie to, że codziennie), załapałyśmy się na pakę salezjańskiej terenówki i razem z ks. Andrzejem oraz parafianami dotarłyśmy na odpust.

Na pace
Chciałoby się powiedzieć: odpust jak odpust. Jednak się nie powie bo...
… nie było straganów
… nie było waty cukrowej
… nie było petard
… w Polsce Msza odpustowa nie trwa 4 godzin
… w Polsce podczas Mszy odpustowej nie tańczy się
… ani się każdy podczas składania darów nie wita z biskupem

Podczas, gdy w środku kościoła już drugą godzinę tańcząc składano dary na zewnątrz rozpoczęły się biegi. Kto nie miał miejsca pod dachem uciekał by kawałek dachu znaleźć, gdyż z nieba porządnie lunęło. W tych dniach deszcz zupełnie nie miał wyczucia! Złożone w darach kury miały mokre piórka a z kartofli na nowo położoną posadzkę prezbiterium skapywała woda.
Na zewnątrz
W środku
Po Mszy św. młodzież wróciła do centrum młodzieżowego by rozegrać serię meczy piłki nożnej. Wśród rywalizujących drużyn znalazły się: oratorium St. Mary's, oratorium Don Bosco, Munyama, Kizito, parafianie St. Mary's, parafianie Don Bosco.
Zawodnikom nie przeszkadzało, że „murawa” przypominała jezioro. Grali zacięcie a zwycięska drużyna, po zakończonym meczu, pokazywała swój pełen triumfu układ taneczny.

Mecz na wodnistej murawie
Ja w tym czasie nie byłam zbyt zaciętym kibicem. Siedziałam z dziećmi na najwyższym schodku metalowych trybun. Trzymałam na kolanach pięcioletniego Michaela i czułam jak orzeźwiający wiatr smaga mój lewy policzek. Dwa dary: szczęście i pokój, wypełniły moje serce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz