sobota, 3 października 2015

Przedszkole miłości


Upał. Słońce miażdży ziemię, która oddycha z trudem. Czasem, nie wiadomo skąd, przychodzi Wiatr. Porywa piach i zeschłą trawę by wpleść je w warkoczyki zambijskich dzieci. Kościół w budowie. Gliniane chatki. Pomiędzy nimi rozległy teren suchej trawy a na niewielkim wzniesieniu kremowo-pomarańczowy budynek Przedszkola.






"A, e, i, o, u,
Ba, be, bi, bo, bu
Ma, me, mi, mo, mu

La, le, li, lo, lu"

Już na wysokości kościoła do moich uszu dociera dziecięcy chór. Jadę czarnym rowerem z zardzewiałą kierownicą. Dziś jestem spóźniona. Rano odebrałam pierwsze paczki z Polski. Wchodzę do mrocznej przedszkolnej sali. Muszę jeszcze poczekać aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Są tu tylko dwa malutkie okienka bez szyb. 

W końcu dostrzegam, że wszystkie dzieci stoją na baczność. 
- Good morning children! (Dzień dobry dzieci!) – pozdrawiam czekoladowe maluchy.
- Good morning teacher! (Dzień dobry pani!) - Odpowiada chór.
- How are you? (Jak się macie?) - Pytam.
- We are fine, thank you and you? How are you teacher? (Dobrze, dziękujemy, a pani?)
- I'm fine, thank you. (Dobrze, dziękuję)

To standardowa reguła jaką zaczyna się zajęcia. Siadam za drewnianym stołem nauczycielskim. Na stałe w zajęciach uczestniczą dwie nauczycielki, babcia-pomoc a teraz także my – dwie Msungu. Dzieci jest około osiemdziesięciu. Ciężko policzyć bo siedzą powciskane jedno na drugie na zimnym betonie. Nie mają ławek, piszą na kolanach, podłodze lub na długiej drewnianej ławce ale takiej do siedzenia. 



Siedzę sobie na niej i patrzę na teacher (nauczycielkę), która zaczyna się denerwować. Nie wiem dlaczego, nie rozumiem języka chibemba. Wielu rzeczy w Zambii nie rozumiem, nie tylko języka. System nauki jest zupełnie inny niż w Polsce. Inne są zwyczaje i przyzwyczajenia. Inne metody wychowawcze. Jestem tu gościem i uczę się funkcjonowania w nowej rzeczywistości. Przyglądam się, wyciągam wnioski i staram się szanować drugiego człowieka z całą jego innością. "Panono, panono..." (powoli, powoli) - jak to zwykli mówić Zambijczycy. "Szacunek do drugiego człowieka, to, że może on być inny i myśleć inaczej niż ja, jest jednym ze sposobów przeżywania miłości." - przypominam zapisany w notatniku cytat.

Siedzę sobie dalej, patrzę na sufit a tam olbrzymie czarne pajęczyny i jakieś gniazda, wyglądające trochę jak gniazda os. Nikomu nie przeszkadza, że w zajęciach nauki literek uczestniczy cała rodzina pająków i wielopokoleniowa familia afrykańskich owadów. 

Siedzę sobie, siedzę i widzę brudne ściany z rysunkami. Samolot, zebra, słoń i papuga. 

Siedzę sobie, siedzę... 

Siedzę... 

Marnuję czas - przemyka mi w głowie. Zostawiłam Polski aktywny tryb życia by siedzieć w ciemnej sali, nazywanej Przedszkolem, gdzieś w afrykańskich slumsach... 

Patrzę na porwany wielki obraz Jezusa wystający zza drzwi sali. Gdzie Ty mnie Jezu przysłałeś? Co ja tu robię? Jak to się stało? Co za absurd! 



Obok mnie wychyla się kilkuletnia dziewczynka, do której puszczam oczko. Niemal osiemdziesiąt par oczu patrzy na mnie, kilka rączek z ukrycia macha, kilkanaście buziek śmiało się uśmiecha. Część maluchów jest jeszcze mocno zszokowana obecnością białej teacher. 

No tak, Panie Jezu, przynajmniej wiem do kogo mnie przysłałeś - myślę sobie dalej. 

- Let's go! (Chodźmy) – Słyszę w końcu 

Idziemy na dwór. Uff.. Wreszcie trochę powietrza, to nic, że z piaskiem ale powietrza! 



Część dzieci gra w nogę, bardzo popularną w Zambii. Część skacze na skakance, część w kółeczku z Sylwią gra w "łapki". Wokół mnie zbiera się też trochę maluchów. Rzucam piłkę i liczę głośno: one, two, three... (raz, dwa, trzy..) Dzieci nie rozumieją co do nich mówię. Te młodsze nie znają jeszcze angielskiego.

Eh... Znów marnuję czas? 

A może własnie europejskie zaganianie jest marnowaniem czasu? Może wystarczy usiąść i puścić oczko dziecku, może wziąć kolorową piłkę i po prostu rzucić chłopcu o smutnych oczach by na chwilę pojawiła się w nich iskra radości. 

Odkrywam moją misyjną drogę miłości i to, że kochać kogoś oznacza też gotowość na tracenie z nim czasu. 

Wracając do babci-pomoc oto ona: 

Babcia-pomoc przed Przedszkolem a w tle kościół w budowie

Dzięki projektom misyjnym we wtorki i piątki dzieci mogą spożyć w Przedszkolu miskę ryżu lub n'szimy. Babcia-pomoc czuwa nad tym by posiłek ugotować i nie przypalić. W wielkim kociołku na palenisku ustawionym przy budynku Przedszkola miesza drewnianą łyżką wyczekiwaną przez dzieci strawę. 



Potem my pomagamy tę strawę rozłożyć i podać dzieciom.


W tle zniszczony obraz Jezusa, szkolna tablica i kociołek z kaszą

3 komentarze:

  1. Pieknie się czyta Twoje wpisy, i pięnie przeżywasz miłość. Własnie co to znaczy "tracić czas" ? Kiedy Cię czytałam myślałam o matce która czuwa przy dziecku dzień i noc i też traci czas. Życzę Ci dużo sił! I podziwiam Cię ;) Iwona Nazaruk

    OdpowiedzUsuń
  2. Może w Afryce takie pojęcie jak marnowanie czasu nie istnieje?:) Bo w sumie jak lepiej można wykorzystywać czas niż na kochanie drugiego człowieka?:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze się Ciebie czyta Paulinko. W moim odbiorze realizm, miłość i prostota.

    Pozwodzenia! :)
    Wiola

    OdpowiedzUsuń