niedziela, 25 października 2015

Bartymeusz z Chulubele

Chulubele
Mk 10, 46-52 Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i rzekł: Zawołajcie go! I przywołali niewidomego, mówiąc mu: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: Co chcesz, abym ci uczynił? Powiedział Mu niewidomy: Rabbuni, żebym przejrzał. Jezus mu rzekł: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.



Misja w Kabwe to nie tylko kościół parafialny. Na terenie parafii znajduje się ponad dziesięć stacji misyjnych. Od 18 października podzielonych już , co prawda, pomiędzy dwie parafie obsługiwane przez salezjanów: St. Mary's, na terenie której mieszkamy oraz nowo powstałą Don Bosco Makululu, gdzie pracujemy. Niemal w każdą niedzielę odwiedzana jest jedna ze stacji misyjnych w buszu. Wyjazd z posługą duszpasterską w niektóre miejsca to prawdziwa wyprawa. Do wielu wiosek można dojechać tylko w porze suchej, w sezonie deszczowym drogi stają się nieprzejezdne.

Jedną ze stacji misyjnych jest Chulubele położone około 40 km od Kabwe. Niby niedaleko ale nie w warunkach afrykańskich. Wyboista droga prowadzi pomiędzy polami i rozlewiskami powstałymi po zamontowaniu tamy na pobliskiej rzece.

Wyruszamy tam z Księdzem Michałem. Msza św. wypełniona tańcami i śpiewem trwa ponad dwie godziny. Na koniec zostajemy wywołane na środek i przedstawione. W tanecznej procesji każdy podąża by podać nam rękę. Po nabożeństwie wychodzimy na zewnątrz gdzie trwa ciąg dalszy wymiany uśmiechów i przywitań. W pewnym momencie mężczyzna ze wspólnoty parafialnej prosi bym poszła za nim. Prowadzi mnie na bok, pod drzewko mango gdzie stoi starsza kobieta w olbrzymich okularach i mężczyzna o kuli. Dowiaduję się, że mają problem ze wzrokiem. Zaćma. Proszą bym im pomogła. Myślą, że jestem lekarzem. Odpowiadam, że niestety nie potrafię pomóc i że prawdopodobnie potrzebna jest operacja. Kobieta nie daje za wygraną. Tłumaczy mi swoją sytuację i mówi z ufnością jakby od początku tylko o to chodziło: proszę pomódl się za mnie, wierzę, że to pomoże.


No tak, wiara czyni cuda. Niewiara zaś może stać się śmiertelną i zaraźliwą chorobą. W Afryce, gdzie możliwości leczenia, warunki ekonomiczne, edukacja są dużo gorzej rozwinięte niż w Polsce ludzie żyją nadzieją i wiarą. Często bardzo prostą. Chyba dzięki tej wierze są w stanie przetrwać bardzo trudne chwile.

Jakże często ja sama potrzebuje uzdrowienia ze ślepoty a nie wierzę, że uzdrowienie może nastąpić. Mam ciemność przed oczyma a nie proszę o światło. Siedzę jak żebrak ale gdy przychodzi obok ktoś kto może pomóc nie krzyczę o litość bo może jednak nie wypada.
Afryka uczy mnie ufnosci i wiary. Może jednak warto tak jak Bartymeusz wykorzystać moment przyjścia Jezusa do mojego miasta? Na misjach codziennie uczestniczę we Mszy św. podczas której przychodzi prawdziwy Jezus. Ode mnie zależy czy będę siedzieć kolejny dzień jak żebrak przy drodze czy zawołam z wiarą: "Jezusie, synu Dawida ulituj się nade mną."



Spowiedź w buszu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz