poniedziałek, 21 września 2015

Pierwsze koty za płoty



Mieszkają na misji w Kabwe dwa rude koty. Miauczą kiedy jemy, miauczą kiedy śpiewamy, miauczą tak samo jak polskie koty.
Mieszkają nietoperze. Te tylko piszczą: -pi-pi-pi-pi-pi
Mieszkają też szczury. Tego co biega po suficie nazwałyśmy Franek a tego ze spiżarni-szczużarni, co nam orzeszki ziemne łomocze, Rysiek.

Nie o kotach, nietoperzach i szczurach jednak pisać w tym poście zamierzam lecz o pierwszych misyjnych poczynaniach...






PORZĄDKI

Urządziłyśmy sobie dwa pokoiki. W jednym śpimy, w drugim jemy. Mamy nawet nówkę-lodówkę, która spełnia swoją funkcję ale tylko kilka godzin na dobę czyli wtedy kiedy jest prąd. Dostałyśmy też do dyspozycji tzw. sitting room i właśnie w nim dokonałyśmy segregacji wszystkich rzeczy do pracy z dziećmi. Po inwentaryzacji szacujemy, że kredek powinno wystarczyć na cały rok.

Sitting room i góra przyborów szkolnych


Na dziedzińcu misji w Kabwe

ZADOMOWIENIE PO POLSKU

Ana - nasza kucharka wyjechała na pogrzeb. Pogrzeby tu są codziennie. Mieszkamy przy cmentarzu i chyba nie ma dnia bez śpiewów dochodzących zza płotu.
Ze względu na nieobecność Any pół dnia spędziłyśmy w kuchni lepiąc ruskie i gotując zupę. Father Lupicino - Koreańczyk jako pierwszy spróbował obiadu. Jemu najbardziej do gustu przypadł krupnik mocno doprawiony pieprzem.
Potem ze smakiem obiad zjedli Zambijczycy: ogrodnik Patric oraz Chris - animator oratorium młodzieżowego.
Na końcu poczęstowałyśmy pierożkiem Pana Kazimierza - Polaka, budowniczego, który w Zambii mieszka już 12 lat. Pan Kazimierz zareagował mniej więcej tak:
"Mmm... yyyymmmm... ahhhhh.... hmmm... dziewczyny! Pieróg to jest pieróg!!!"

Dobrze jest po tygodniu sprzątania, pracy z dziećmi i aklimatyzacji w afrykańskich warunkach zrobić sobie dzień polskiej kuchni, oj dobrze!


DZIECI

Pod drzewkiem mango z bandą łobuzów (Makululu)
Zaczęłyśmy pracę z dziećmi w Makululu. Makululu to najbiedniejsza dzielnica Kabwe, druga co do wielkości w całej Afryce dzielnica slumsów. Na razie przypatrujemy się codziennemu życiu tutejszej ludności i szukamy możliwości kontaktu. Dzieciom nie trzeba wiele. Wystarcza obecność. Kiedy nas widzą biegną z daleka depcząc bosymi nóżkami po kamieniach i suchych gałęziach. Siadają, przytulają się, uczą nas podstawowych słów w ich języku chibemba, grają z nami w piłkę zrobioną z foliowych torebek związanych sznurkiem i popisują się wchodzeniem po drzewach.

Załapałyśmy się na pakę i jedziemy do Makululu (~7 km od misji w Kabwe)
W tle widać już gliniane chatki


POZNAWANIE OTOCZENIA

-Welcam Msungu, welcam Msungu! -Witaj biały, witaj biały! - wołają na rynku
-Welcam Msungu, welcam Msungu! - wołają w Shoprite - markecie, w którym można kupić w zasadzie wszystko od jajka do kuchenki mikrofalowej
-Welcam Msungu, welcam Msungu! - wołają dzieci w Makululu
-Muli shiani? -Jak się masz? - pytają Ci bardziej ułożeni -Bwino - Dobrze
-Mwashibukeni! - Dzień dobry woła kościelny po rannej Mszy Świętej -Eya Mukway - odpowiadam

Niektóre spotkania są ewidentnie nastawione na zysk:
-Hallo! How are you? -Jak się masz? - pyta dziecko spotkane na ulicy
-Fine, thank you, and you? -Dziękuję, dobrze, a ty?
-Give me money!!! -Daj mi pieniądze!!!

Nie można przejść niezauważonym. Mieszkańcy Kabwe uśmiechają się lub krzyczą i wytykają palcami kiedy nas zobaczą.
Idę przez miasto i śmiejąc się powtarzam śpiewnie pod nosem: "Msungu, msungu, msungu"... Jestem białasem i nim zostanę. Słońce tu nie opala bo miasto jest bardzo zanieczyszczone. Dobrze, że chociaż promienie słoneczne docierają na tyle, że od 6 do 18 jest jasno. W pierwszym tygodniu moje płuca dostały taką dawkę kurzu jakiej do tej pory przez całe życie nie dostały. Organizm powoli się przyzwyczaja a oczy przestają łzawić. Kiedy przyjdą deszcze kurz zamieni się w błoto i pewnie jeszcze bardziej będę narzekać. Teraz przynajmniej nie ma za dużo robactwa.

A co widzę idąc ulicą?
Podpitych, natarczywych mężczyzn - w większości budzą we mnie strach.
Kobiety w chitengach niosące wiadra wody na głowie - budzą podziw.
Dzieci bez butów sprzedające foliowe woreczki na pobliskim rynku - budzą współczucie.

Na rozstawionych wzdłuż ulicy straganach można kupić zarówno łóżko jak i pomidory, plastikową miskę i oblepione muchami głowy ryb, doładowanie do telefonu i używane majtki.

Takie to nasze Kabwe...
W drodze do Shoprite

Mury misji salezjańskiej w Kabwe



2 komentarze:

  1. Aaaaaa!!! Tyle wrażeń ! Aż zazdroszczę ! Moc uścisków. ! :) :) :)
    Iga :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale super bobasa trzymasz na czwartym zdjęciu !! Słodziak ! Hmm... w sumie same słodziaki na tym zdjęciu (włączając w to msungu :D )

    OdpowiedzUsuń