W te święta nie dzieliłam się
opłatkiem. Nie jadłam śledzia, ani uszek, ani racuchów. Nie
spotkałam się z rodzicami, dziadkami i rodzeństwem. Czy te Święta
w ogóle się liczą!?
Wigilia
Godzina 10.00
Kuchnia
salezjanów. Znajduję w jednej z szafek zardzewiałą
maszynkę do mielenia, która ostatnio służyła jako kryjówka
karaluchów. Ich skrzydełka wylatują przy pierwszym wstrząśnięciu
metalowego sprzętu. Dziś trwa akcja przywrócenia maszynce życia.
Najpierw mielę świeżo odciśnięty twarożek - na sernik. Potem
sparzony mak z Biedronki! - na makowiec, oczywiście. W kuchni
pachnie olejkiem migdałowym. Zmysły czują satysfakcję!
![]() |
Nasze bożonarodzeniowe drzewko |
Godzina 11. 00
Patric, ogrodnik, wnosi do jadalni
choinkę – iglaste drzewko olbrzymich rozmiarów i wyjątkowej
wręcz brzydoty.
Godzina 12. 00
Ksiądz Michał biega z jakimiś
torbami z pokoju do jadalni, z jadalni do pokoju. Ja udaję, że nie
widzę. Po jego wędrówkach pod wspomnianym drzewkiem jakimś
dziwnym trafem znajdują się prezenty!
Godzina 13. 00
Wspólny obiad –
zupa z afrykańskich grzybów - wciąż żyjemy i bigos z frytkami -
oryginalnie.
Godzina 19.00
Pasterka. Ale jak
to? Czemu nie o północy? A no dlatego, że w środku nocy robi się
w mieście bardzo niebezpiecznie a poza tym o tej porze się śpi bo
nie ma prądu i jest ciemno. W kościele wypełnionym ludźmi po
brzegi świeci się kilka małych, żółtych żarówek oraz
kilkadziesiąt świec trzymanych w rękach dzieci. Dzieci tańczą i
śpiewają. Podczas Mszy św. wszyscy tańczą i śpiewają. Czuję
się jak na dobrej imprezie. Czyste wariactwo! Ale, ale... Przecież to jest impreza. Urodzinowa! Jezus nam się narodził! Dziś w jednym
z Psalmów podczas Mszy św. mogliśmy usłyszeć: "Błogosławiony
lud, który umie się cieszyć." Tańczę więc ze wszystkimi
ciesząc się z urodzin.
Godzina 21.30
Wieczerza
wigilijna. Zapalamy z Sylwią świecę Caritasu znalezioną na
placówce misyjnej, czytamy fragment Ewangelii o Narodzeniu i
wypijamy barszczyk "gorący kubek" – nie jestem pewna ale
też chyba biedronkowy.
Święto Bożego Narodzenia
W Zambii nie ma
tradycji świątecznych takich jak w Polsce. Katolicyzm jest tu od
niedawna więc potrzeba lat by się jakieś tradycje zrodziły. Nie
mniej jednak wszędzie słychać "Merry Christmas" a
katolicy spotykają się na świątecznej Mszy św..
Dziś w dziennym
świetle mogę przyjrzeć się świątecznym dekoracjom umieszczonym
w kościele. Widzę kolorowe lampeczki wydające z siebie piskliwą i
rozpraszającą melodię jakiejś kolędy, błyszczące łańcuchy,
wielkie kiczowate kokardy i szopkę zrobioną z kartonu. Tyle złego
smaku wydaje się wprost nie do uwierzenia!
Szopka bożonarodzeniowa |
Po nabożeństwie
wybieramy się z Sylwią w odwiedziny do jednej z rodzin
mieszkających na slumsach. Mąż, żona i dwie córeczki wynajmują
chatkę rozmiarów kontenera na śmieci. Śpią i mieszczą swój
dobytek w jednym pokoju. Drugie pomieszczenie służy za kuchnię.
Siadam na obitym czarnym aksamitem krześle, które czasy świetności
ma już dawno za sobą. Na przeciwko mnie znajduje się otwór w
ścianie – okno, bez szyby. Jest ono wejściem do domu dla much i
komarów malarycznych a dla innych stworzeń tylko wtedy, gdy przejdą
wcześniejszą dietę odchudzającą gdyż okno naprawdę nie jest duże.
Pani domu – jeśli tak, w ogóle można nazwać afrykańską
kobietę, gotuje coś w garnuszku postawionym nad rozgrzanym węglem
drzewnym. Później dowiadujemy się, że jest to n'szima –
afrykański chleb powszedni.
Młodsza córeczka
– 5-cio miesięczna płacze wniebogłosy. Boi się białych ludzi.
Swoją drogą, ciekawe czy mały Jezus nie płakał na widok
czarnoskórego Kacpra?
Po kilku minutach
rozmowy pan domu - tak, zdecydowanie afrykańskiego mężczyznę
można nazwać panem domu – daje nam 10 Kwacha (lokalna waluta)
mówiąc, że to ich prezent dla nas na Święta żebyśmy mogły
kupić sobie chleb. Czuję się zaskoczona i zmieszana. Bo to
przecież my przychodzimy na slumsy i chcemy coś dać tym ludziom a
na wstępie już otrzymujemy. Później zaproszeni zostajemy na
bożonarodzeniowy obiad – n'szima i kilka śmierdzących, suszonych
rybek. Mimo obrzydzenia częstuję się a domownicy nie ukrywają
radości, że razem z nimi świętujemy. Otrzymuję lekcję dzielenia
się, lekcję hojności i lekcję miłości bliźniego.
Dziś spotkałam
Jezusa. Odwiedziłam go w stajence, która nie pachniała olejkiem
migdałowym ani wanilią z sernika. Może betlejemska stajenka
pachniała właśnie tak jak Makululu? Może Jezus płakał tak jak
mała Mery na widok człowieka o innym kolorze skóry?
Poszłam na slumsy
by odwiedzić afrykańską rodzinę i dać jej świąteczne prezenty.
Nie spodziewałam się nic w zamian. No bo co może mi dać ktoś
biedny? A jednak!
Z Dzieciątkiem
Jezus też tak jest. On chce byśmy Mu dali to co mamy najlepszego
ale nieskończenie więcej możemy otrzymać od Niego. Od tego
biednego Dziecka ze żłobu.
Po prostu do Niego
pójdźmy! On nas potrzebuje ale jeszcze bardziej my potrzebujemy
Jego!
________________
Czy te Święta w
ogóle się liczą!? Bez opłatka, bez rodziny, bez racuchów...
Pozdrawiam i dzięki za fajny wpis.
OdpowiedzUsuńDzieki Paulinko za lekcje wyjaśnienia Ewangelii.Niesamowicie ciekawe opowieści. Niecierpliwie czekamy na dalsze. Otwierasz nam uszy i oczy.Czytamy rodzinnie. Rodzina Mendzow.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy opis :) Dzisiaj oglądałem dokument o szkole salezjańskiej w Afryce i stąd zainteresowałem się tematem... :)
OdpowiedzUsuń